Jak widzicie, jestem. Powróciłam, nadal chora, ale powróciłam. Kto się cieszy?
Chcecie wiedzieć, co działo się w Grecji? A więc 30 lipca
Zajechaliśmy do Budapesztu idealnie na obiad (przepyszne jedzenie!). Po posiłku mieliśmy czas na rozpakowanie się i na oswojenie się z otoczeniem. Przyznam, że pokoje nie wyglądały najpiękniej, to w końcu tylko 3 gwiazdki, jedzenie też nie wyglądało zachęcająco, ALE BYŁO TAKIE SMACZNE, ŻE NIE MOGŁAM SIĘ OPANOWAĆ Z KOMPLEMENTAMI!!!
Po kolacji udaliśmy się do swoich pokoi (ja byłam z moimi rówieśniczkami i przyjaciółkami - Joanna i Wercia). Gdy już wszystkie wzięłyśmy upragniony prysznic, zaczęłyśmy szykować się na dzień zwiedzania. Oczywiście moje współlokatorki, po naszykowaniu potrzebnych rzeczy na kolejny dzień, nie mogły od razu zasnąć, więc byłam zmuszona im pomóc. Moje spragnione internatu koleżanki, zamiast spać, pisały z chłopakami (Wercia, wiem dla ciebie to "kolega" ;P). Włączył się w końcu mój instynkt macierzyński i zaczęłam im matkować, żeby oddać telefony i iść spać. Po dłuuuugim czasie starań uspokoiły się i nareszcie zasnęły. Niestety na drugi dzień nie należałam do tych najżywszych, ale po wspaniałym śniadanku nabrałam energii życiowej i byłam gotowa na zwiedzanie.
Było tak ekscytująco, że po prostu nie mogłam wierzyć, że to takie piękne miasto. Na prawie każdym budynku widniały rzeźby, ozdobne kolumny i w przeróżnych kształtach barierki od balkonów. Zwiedziłam także niezwykle piękny zamek
Po ciekawym dniu mieliśmy czas na spakowanie się, odświeżenie i zejście do recepcji. Co najgorsze nie było tam windy, więc 3 piętra trzeba było pokonać schodami, a choć jestem silna to był dla mnie nie lada wysiłek, ale na szczęście (tym razem) jechał z nami mąż dyrektorki i pomógł nam. Kiedy zjedliśmy kolacje, zabraliśmy manatki i ruszyliśmy w długą, śmierdzącą i męczącą drogę do Grecji. Długą, bo jechaliśmy dzień, noc i dzień. Śmierdzącą, bo nie było możliwości skorzystania z prysznica. Męczącą, bo to długa droga i też dlatego, że moja jakże kochana Asiulka, była na tyle miła i urozmaicała mi drogę.
Minęło jakieś 28 h i nareszcie dojechaliśmy do celu. GRECJA! Dojechaliśmy do hotelu, zostawiliśmy rzeczy w holu, bo sprzątaczki nie zdążyły jeszcze sprzątnąć naszych przyszłych pokoi, więc opiekunki postanowiły, że pójdziemy przywitam morze. Oczywiście wszyscy oprócz mnie mieli przemoczone spodenki/spódniczki i trochę bluzki, ja wolałam poczekać aż będę w stroju kąpielowym, ale nie powiem, że nie weszłam do wody, przeszłam się po plaży.
Niestety, kiedy wróciliśmy nie wszystkie pokoje były dostępne, ale po
Oczywiście wszystkie ruszyłyśmy do jedynej łazienki, ale zdążyłyśmy wszystkie się umyć i nawet wysuszyć. My nie damy rady? My? Kobieta zawsze da radę - to takie feministyczne, wybaczcie chłopcy.
Z przykrością przyznam, że jedzenie ze szwedzkiego stołu nie umywało się z tym, co jedliśmy w Budapeszcie. Oczywiście wszystko, co miałam na talerzu zjadłam, ale bez żadnych emocji. Jadłam, żeby nie umrzeć z głodu.
Wieczorem znowu przeszliśmy się nad morze, ale tym razem na dłuższy spacer, którym ja "przewodziłam", bo bardzo lubię być na początku grupy i lubię spacerować po morzu sama - tradycja.
Całe 7 dni pobytu w Grecji było pełne niespodzianek, np.: podczas wichury zwiało mi strój kąpielowy i na drugi dzień odnalazła się tylko góra, w ostatnią noc moje jakże kochane koleżaneczki postanowiły nie spać i ciągle gadali, a ja ciągle schodziłam na dół je uciszać. Ale nie, o po co dać komuś się wyspać. "Przecież wyśpię się w autokarze" - gówno kurwa, nie wyspałam się. I dlatego nienawidzę ludzi, bo martwią się tylko o swój tyłek, nie myślą, że mogą komuś przeszkadzać. Jak ja bym chciała, aby gatunek ludzki wyginął i niech zostaną kochane zwierzęta same. One przynajmniej nie niszczą środowiska i nie są niebezpieczni dla swojego gatunku i dla wszystkich innych. Kochany Boże, ty widzisz i pewnie ci ogromnie wstyd za nas, ludzi. Z całego serca przepraszam za wszystkich tych nieszczęśników i żeby nie było, w tym mnie. Wiem, że właśnie obrażam też samą siebie i życzę sobie śmierci, ale popatrzcie ile złego robimy.
Wracając do mojego wyjazdu. Zwiłam sporo ciekawych miejsc, bawiłam się szampańsko na statku, kupiłam także sporo pamiątek i prezentów dla bliskich, poznałam fajnych ludzi (tylko mój pokój, trochę rosjanów i jedną osobę spoza naszego pokoju). Swoją drogą Rosjanie, to bardzo fajni luzie, ale nie wszyscy, np. te naprzeciwko nas, co bujały się w naszym koledze, niezłe wredoty.
Wracając z Grecji jechaliśmy 38h i nie zatrzymywaliśmy się w żadnym kraju dłużej niż 20 min. Jakże pragnęłam wtedy wracać do Polski, do domu. Miałam już dość tak dużej ilości ludzi na co dzień. Bez urazy dla tych, z którymi się zaprzyjaźniłam, ale nienawidzę przebywać w większych grupkach ludzi, to mnie przytłacza, jestem typem samotnika.
Będą w końcu pod szkołą, wyściskałam wszystkich moich nowo poznanych przyjaciół i pojechałam do domu, ale kiedy tylko przekroczyłam jego próg, zauważyłam, że nie wzięłam telefonu z autokaru i zaraz dzwonimy z ciocią do dyrektorki, a ona do przewodnika. Dowiedziałam się, że mam zgłosić się do biura, które znajduje się w Łodzi, więc jedziemy dopiero po dwóch dniach do tego tłocznego miasta. Ale zgodnie z moim szczęściem, koleś który znalazł mój telefon, przez "przypadek" włożył go do auta i niestety pojechał za granicę. Teraz się śmieje, że telefon zwiedzi, więcej niż ja. W piątek odzyskam telefon :)
Mam nadzieję, że podobało wam się moje streszczenie kolonii, na których byłam. niestety zdjęcia będą dopiero wtedy, kiedy telefon wróci do mnie, bo na nim mam wszystkie zdjęcia.
Życzcie mi szczęścia, bo mi akurat to się przyda,
a wam pragnę życzyć wspaniałej resztki wakacji i żadnych chorób, jak obecnie moja.
Do następnego,
Chora
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz